Nie czuję, żebyśmy byli dużą rodziną, choć mamy czwórkę dzieci (w tym jedne bliźniaki) i aktualnie jednego Niemowlaka, który energii ma za kilkoro 😉
Dużo się u nas dzieje, Starszaki mają swoje zajęcia dodatkowe, my z Mężem pracujemy, działamy społecznie czy angażujemy się w różne poza-pracowe szkolenia.
Teraz oczywiście od trzech miesięcy siedzimy wszyscy razem w domu, ale to nie zmieniło liczby zadań do zrobienia, bo choć nie trzeba nikogo odwozić i przywozić, to codziennie przeżywamy plusy i minusy edukacji zdalnej, obiady nagle wszyscy jedzą w domu (a nie w szkole czy pracy), a wywiadówki są dalej (chociaż on-line) i góra prania też – jak była tak jest dalej.
Mimo to czuję, że udaje nam się mieć dom całkiem spokojny i sprawnie działający. Oczywiście pełen energii bijących się braci, prac plastycznych kreatywnej siostry i raczkującego wszędzie małego, ale jednak nie jest to obraz chaosu, tylko rozpędzonej (po torach) lokomotywy 😉
PLAN DNIA
To absolutna podstawa, bez której nic dalej nie ma sensu 🙂 I to nie tylko plan dnia dzieci – że lekcje na 8:00 albo, że angielski o 17:00. Ale taki, w którym jest zaplanowany czas na to np kiedy i kto robi obiad (żeby się o 14:00 nie obudzić z wewnętrznym pytaniem i paniką, że się nie wie co zrobić na obiad, że w domu nic nie ma, że wszyscy już głodni).
Plan dnia to dla mnie też zaplanowany odpoczynek – u nas godzina po obiedzie to absolutny “quiet time” – Najmłodszy ma drzemkę, Starszaki siedzą każde na swoim łóżku z książką/cichym zajęciem, a ja mam oddech na dalsze pół dnia. Absolutny MUST HAVE jeśli mam być dobrą mamą 😉
Plan dnia to też rutyna poranna i wieczorna, która automatyzuje czynności, na które nikt nie ma chęci (czyli mycie zębów) i likwiduje kilka kłótni (bajka jest po umyciu zębów, co motywuje u nas bezbłędnie do sprawnego działania).
To też spokój dla dzieci, które wiedzą, że po lekcjach i nauce będzie spacer i odpoczynek, gimnastyka i podwieczorek, że to co trudne dla nich się kiedyś skończy 😉
Dla mnie to też stała pora wspólnego posiłku – przed koronawirusem kolacji o 19.15, teraz też obiadu o 14.00 – wie to i Mąż i nawet nasi znajomi czy dalsza rodzina, którzy wiedzą, że zawsze nas można wszystkich wtedy spotkać w domu – taki punkt dnia, kiedy wszyscy siadamy razem, dzielimy się tym co u nas.
A na koniec to też stała pora chodzenia spać 🙂 Dzieciom ułatawia zasypianie, a mi i Mężowi daje przestrzeń na bycie razem 🙂
O naszym planie dnia w trakcie izolacji więcej pisałam tu.
RODZINNY KALENDARZ NA LODÓWCE
Myślę, że w tej czy w innej formie funkcjonuje pewnie w każdej rodzinie 🙂 U nas obrazkowy (już coraz częściej pisany, bo już większość zainteresowanych dobrze czyta) – pozwala szybko ogarnąć co się najważniejszego będzie działo.
Święta, rocznice, urodziny, wyjazdy rodzinne i każdego z rodziców osobno (i odliczanie do powrotu), przypominanie o dyżurach czy obowiązkach, zajęcia dodatkowe, wizyty u lekarza.
Dodatkową funkcją takiego kalendarza jest to, że on uczy planować dzieci. Co to znaczy, że tata wróci popopojutrze? A Adwent kiedy się skończy? A skoro urodziny mam za pół roku to kiedy to będzie? Przy mniejszych dzieciach rysowanie, skreślanie i wspólne planowanie naprawdę dużo im pokazuje.
SPISYWANIE, SPISYWANIE, SPISYWANIE!!! (w jednym miejscu)
Banał, który zmienia rzeczywistość. Zamiast mieć głowę pełną galopujących myśli, trzeba je wszystkie spisać 🙂 Problemem jest to, że często raz robimy to na kartce, drugi raz we własnym kalendarzu, trzeci w kalendarzu współdzielonym z mężem, kolejny na ręku bo akurat żadnej kartki nie mamy, inny raz w notatce na telefonie a jeszcze inny w aplikacji. A kolejny to akurat w ogóle nie zapisujemy, tylko zostawiamy jako otwartą kartę w przeglądarce.
I nawet jeśli głowę mamy już pustą, to wszystkie nasze cudowne myśli i ważne sprawy gdzieś ulatują i nie są realizowane. Żeby ten sposób zadziałał, trzeba:
1. Spisać w jednym miejscu.
Ja spisuję w swoim planerze, który mam nadzieję niedługo uda się wydać.
2. Posegregować
Na to co trzeba kupić, zrobić teraz/później, przemyśleć, co dotyczy dzieci, nas itd.
3. Wpisać w kalendarz
To co musi się zadziać najpilniej, to co ma konkretną datę/godzinę. Wykreślamy z listy i wpisujemy do kalendarza, a to do czego nie wpisaliśmy, wracamy…
RAZ W TYGODNIU, RAZ W MIESIĄCU
Do tego co spisaliśmy trzeba wracać regularnie. Do pomysłów na randkę z mężem zaglądam raz na dwa miesiące (gdy przypada moja kolej zorganizowania randki). Na początku miesiąca wybieram też z listy jedną dużą rzecz, która chcemy/musimy kupić (aktualnie szukamy nowego materaca, bo od spania na starym bolą już nas plecy. Za miesiąc będziemy pewnie kupować bagażnik rowerowy).
Kto będzie miał urodziny, czy nie trzeba umówić jakiegoś lekarza – mam różne rzeczy, do których chcę wracać akurat raz w miesiącu. Dzięki temu dzieją się nie tylko małe, bieżące rzeczy, ale udaje nam się też pchać te duże (np remont balkonu, planowanie wakacji z wyprzedzeniem), a także stałe/regularne, ale takie, które bez zaplanowania umykają (np randka).
Co tydzień patrzę np w moje różne sprawdzone dania i planuję menu, myślę nad tym czego będziemy się uczyć, sprawdzam czy żadne bieżące zadanie nam nie umkęło.
Przegaduję to wszystko z mężem. Ja akurat lubię analogowe kalendarze, choć domyślam się, że inni po prostu współdzielą jakąś aplikację 😛 W każdym razie w ten czy inny sposób dbam o to, żebyśmy obydwoje nadążąli ze wszystkim co się u nas dzieje 🙂